Pożar na Stacji "Auto-Gaz"- 1997



Kondycja Warszawskiej Straży Pożarnej na początku lat 990. nie była najlepsza. Pogarszał ją fakt, że systematyczny rozwój miasta powodował coraz więcej zagrożeń.

Zwiększała się liczba stanowiących zagrożenie zaniedbanych technicznie obiektów, wyeksploatowanych maszyn, urządzeń i instalacji. Coraz większym problemem stawały się nie trzymające standardów bezpieczeństwa obiekty użyteczności publicznej, takie jak teatry, budynki służby zdrowia, niektóre wydziały wyższych uczelni czy wielkostrefowe obiekty handlowe.

Często dochodziło do samowoli budowlanej i chaotycznego wykorzystywania wolnych terenów - placów i ulic, pod działalność handlową, utrudniające lub uniemożliwiające dojazd do budynków.

WSP nasiliła kontrole, zintensyfikowała działania na rzecz wyposażania obiektów pożarowo niebezpiecznych w samoczynne urządzenia gaśnicze i alarmowe, a także na rzecz rozbudowy sieci straży i poprawy wyposażenia.

W 1991 r. Straż Warszawska dysponowała wprawdzie wieloma pojazdami pożarniczymi typu Jelcz, Tatra, Steyer i samochodami specjalnymi, w tym dziewięcioma drabinami mechanicznymi, a także dużą ilością sprzętu pomocniczego, również importowanego z Zachodu, to jednak w większości był to już sprzęt wysłużony. Remonty i zakupy części zamiennych stanowiły nie lada problem, a poza tym ciągle tego sprzętu było za mało.

Mimo funkcjonowania oddziałów specjalistycznych, w tym oddziałów ratownictwa technicznego, to jednak np. na wypadek wielkiej katastrofy miasto nie było dobrze przygotowane. I kiedy w 1990 r. nastąpiła taka katastrofa kolejowa w Ursusie, wysłano tam wszystkie jednostki specjalistyczne, pozbawiając Warszawę na parę godzin zabezpieczenia w ten sprzęt.

Na domiar złego, w wyniku przeprowadzonych na początku lat 90. zmian organizacyjnych, przestał istnieć, działający od 1976 r. na terenie Warszawy, skupiający różne służby zespół Organizacji Ratownictwa Technicznego.

Sytuacja warszawskiej straży była coraz gorsza. Konieczne były radykalne zmiany. To był ostatni dzwonek.

Zmiany nastąpiły w 1992 roku, kiedy to l lipca utworzono Państwową Straż Pożarną finansowaną z budżetu państwa. Wyposażona w specjalistyczny sprzęt, straż stała się formacją zawodową, powołaną do walki z pożarami, klęskami żywiołowymi i innymi miejscowymi zagrożeniami. PSP stanęła więc przed wielkim wyzwaniem. Chcąc mu sprostać, musiała zmienić swe oblicze. Początki nie były łatwe. Najszybciej przeprowadzono zmiany organizacyjne. Jednocześnie pracowano nad stworzeniem systemu ratownictwa, opartego na ścisłej łączności wszystkich służb miejskich posiadających odpowiedni sprzęt. Dla koordynacji wszystkich podejmowanych wspólnie działań ratowniczych utworzono Centrum Operacyjne Wojewody, a także powoływaną w razie potrzeby Komisję do spraw Specjalnych Zagrożeń. Problemy te spadły na nowo powołanego komendanta PSP.

W momencie tworzenia się PSP w dyspozycji warszawskiej straży pozostawało 60 ciężkich wozów gaśniczych, w tym: jeden wóz ratownictwa chemicznego, jeden ratownictwa ekologicznego, siedem ratownictwa technicznego i dwa - drogowego, a ponadto dziewięć drabin mechanicznych i trzy skokochrony. Brakowało samochodów szybkiego reagowania, przeznaczonych do gaszenia pożarów mieszkaniowych, sprzętu pływającego i nowoczesnych drabin.

Już w pierwszych miesiącach po przeprowadzonej w pożarnictwie reformie strażacy warszawscy odczuli skutki wprowadzonych zmian. Otrzymali dotację resortową, a także potężne wsparcie finansowe od wojewody. Można było myśleć o wymianie zużytego sprzętu i koniecznych zakupach, niezbędnych do wykonywania nowych zadań. Takim zadaniem było ratownictwo drogowe, bardzo ważne zadanie w wielomilionowej metropolii.

We wszystkich jednostkach pierwsze wozy wyjazdowe wyposażono w aparaty do rozpierania i cięcia blachy, niezbędne do ratowania zakleszczonych kierowców.

W pierwszych miesiącach działania w warszawskiej PSP pracowało 150 strażaków-ratowników przygotowanych do udzielania pomocy przedmedycznej. Ciągle jeszcze wprawdzie brakowało zestawów reanimacyjnych, ale trudno było w ciągu jednego roku nadrobić wieloletnie zaległości.

Dla młodych ratowników pierwszym poważnym ostrzeżeniem, wskazującym na rodzaje zagrożeń, z jakimi mogą mieć do czynienia, był wybuch zbiorników dystrybucyjnych gazu propan-butan, coraz szerzej stosowanego w gospodarce i pożar instalacji.

Był 1997 rok, w godzinach wieczornych potężny wybuch, a później wielka łuna pożaru zaalarmowały mieszkańców Pragi. To paliła się stacja „Auto-Gaz" przy ul. Płowieckiej. Wybuch nastąpił w wyniku uderzenia samochodu, prowadzonego przez pijanego kierowcę, w jeden z czterech zbiorników z gazem. Pozostałe uległy rozszczelnieniu. Ogień wznosił się na wysokość 10 metrów, w jego zasięgu znalazły się wszystkie zbiorniki, barak z innymi pełnymi 11-kilogramowymi butlami, myjnia samochodowa i wiele samochodów. Wybuch spowodował rozerwanie części zbiornika i instalacji, a także zniszczenie części budynku. Poranił kilkanaście osób, wymagających natychmiastowego ratunku.

Gdy pierwsze wozy gaśnicze dotarły na miejsce, pożar obejmował już teren o powierzchni blisko 1000 m2 wraz ze wszystkim, co się na nim znajdowało, tworząc jedną wielką ścianę ognia.

Gasząc ogień, strażacy jednocześnie prądami wody schładzali zbiorniki z gazem. Z powodu wysokiej temperatury i groźby wybuchu o nieobliczalnych skutkach strażacy-prądownicy stali w pewnej odległości, chroniąc się za drzewami. Przybyły na miejsce komendant rejonowy, chcąc poprawić skuteczność gaszenia, zarządził skrócenie odległości, jednocześnie stając z ratownikami w pierwszej linii. Akcja trwała dosyć długo. Na tyle długo, żeby przezwyciężyć naturalny lęk, ale i zarazem uzmysłowić sobie, że każdy strażak w każdej akcji narażony jest na utratę zdrowia lub życia i że tak było zawsze. I też jak zawsze wytrwali do końca, zapobiegając tym razem kolejnym wybuchom.

Po wielu godzinach zmagań sytuacja uległa poprawie. Długo trwało dogaszanie. W rozbiórce spalonych obiektów pomagali podchorążowie Szkoły Głównej Służby Pożarniczej. Chłodzenie gazowych zbiorników trwało jeszcze długo. Dopiero nad ranem akcję zakończono.

Tej tragedii można było uniknąć. Zawiniła lekkomyślność i brak poczucia odpowiedzialności właścicieli stacji. Stojący na jej terenie barak był budowlaną samowolą, a wskazane zalecenia pokontrolne nie były zrealizowane. Tragicznym skutkiem głupoty była ludzka śmierć.

Omawiając zmiany organizacyjne, jakie w tych latach zachodziły w warszawskiej straży, nie wspomnieliśmy o jeszcze jednej inicjatywie. Było nią powołaniu w 1993 r., po prawie 80 latach, etatowego kapelana warszawskich strażaków. Został nim posiadający stopień oficerski ks. prał. Krzysztof Jackowski. Pochodził on z rodziny o tradycjach strażackich, szybko stał się więc nie tylko powiernikiem i duchowym opiekunem, ale i prawdziwym przyjacielem.

Świątynią strażacką stała się Katedra św. Floriana na Pradze, podniesiona do rangi Bazyliki Mniejszej przez papieża Jana Pawła II, który tutaj też spotkał się z garnizonem warszawskim podczas swej pielgrzymki do ojczyzny w 1999 r.

Od 2004 roku świątynia na Pradze posiada cząstkę relikwii swego patrona, przekazaną przez Kraków decyzją ówczesnego metropolity krakowskiego ks. kard. Franciszka Macharskiego.




Menu








Symbol Państwowej Straży Pożarnej












Jan Paweł II i warszawscy strażacy, 13 czerwca 1999r.













Strażacy niosący relikwie Św. Floriana patrona strażaków